Wstalam o 7 i poszlam sie przejsc po okolicy. Wyladowalam na espresso w barze na ichnich monciaku. W drodze powrotnej zlapal mnie deszcz. Zmarzlam okrotnie - tu jak pada to temperatura potrafi dyrastycznie spasc. Wpadlam do hostelu wprost na pozegnalna kawe z Gustawo - zabawnie. Potem wszyscy w czworke poszlismy na sniadania. Potem krotka rozmowa na dworcu, ostatni papieros skazanca, pozegnanie i zaladowalismy sie do autobusu do La PAz ( 13 bolivianos). W autobusie przegadalam wieksza czesc drogi z Stevem - Amerykaninem tak nieamerykanskim, ze az to jest piekne. To jest jedna z cudownych stron podrozowania. Spotykasz ludzi tak roznych od stereotypow do ktorych przywykleas na codzien.
W La PAz wyladowalismy w malym hosteliku z zabawna choc chciwa kobietka, ktora na pytanie czy jest paier toaletowy filuternie odrzekla - " Jest - w sklepie " - no pewnie ze jest w sklepie - banda idiotow ajajaj. Wyruszylismy na " miasto" Mieszkalismy niedaleko glownego bazau. La Paz jest troche jak BKK- masa ludzi usilujacych sprzedac wszystko, wszedzie i kazdemu. Kupilismy na bazarze składniki do guakamole, wypilismy troche zoladkowej gorzekiej, ktora przywiozlam jeszcze z Polski i poszlismy spac.