Ranpo pobudka z pewnym poczuciem zmeczenia materialu. Standardowe grzebanie sie moich towarzyszy zirytowalo mnie bardziej niz powinno - coz dni sa lepsze i gorsze - damy rade :). Ostatecznie wszyslismy o 10 i poszlismy do Museo NaCional de Arte (10Bs). Naprawde godne poleccenia - reporodukcje genialnego tryptyka z Carabuco Temple de la Region de Lago Titicaca. PRzemawiajace do wyobrazni zwlaszcza sceny z czysca. Muzeum godne polecenia rowniez z uwagi na sam budynek - z fontanna posrodku atrium. POzniej poszlismy do chyba najciekawszego muzeum w jakim bylam - Museo de Instrumentos Musicales de Bolivia. Kapitalna sprawda - mozna pograc na roznych instrumentach jak rowniez zobaczyc rozne ciekawostki typu - banjo z pancernika. POtem muzemum drogocennych kamieni w ktorych dowiedzialam sie ze Inkowie rowniez mieli odpowiednik symbolu oznaczajacego dualizm swiatow jak jing i jang. Potem zaczelam go zauwazac w tak wielu miejscach. Po 13 rozstalismy sie a ja wybralam sie na samotne eksplorowanie La Paz - kupilam muzyke lokalna i udalo mi sie zdazyc do St Francisco. Jak sie spotkalismy udalo nam sie zachaczyc na slub na glownym rynku z marriacchi - moze jedno z mlodych bylo z Mexycu - fajna kombinacja :). Na koniec Museo de Ethnografico & Floclores- ciekawe filmiki dodatkowo wstep jest wolny polecam. Wieczorem mamy autobus o 20 do Potosi - wiec trzeba sie zbierac. W miedzyczasie udalo nam sie sciac w temacie noszenia plecakow przez ich wlascicieli - ale coz nobody is perfect :). Cala noc w autobusie - niby semi cama i wszystko OK ale bylo tak masakrycznie goraco, ze ja nie bylam wstanie zasnac - a jak na mnie to bardzo dziwne, bo jestem wstanie spac zawsze i w kazdych warunkach - bardzo przydatna cecha :).