Bolesna pobudka o 3.00 - z lekkim poslizgiem dojechalismy na lotnisko zeby wsiasc do samolotu o 5:00. Wygladalismy troche jak na zdjeciu - lekko niedorozwinieci - zdecydowanie nie jest to godzina do rozpoczecia dnia dla normalnych ludzi. Lecimi liniami Taca - 64$ - pelne luksusu linie lokalsow - naprawde gdne polecenia. Przelot wart swojej ceny chociazby dlatego zeby zobaczyc te bajeczne widoki z za okna. Andy powalaja na kolana - widok dosc kosmiczny :). Wyladowalismy w Cusco na 3400 i poczulismy roznice wysokosci. Na szczescie to nie jest graniczna wysokosc dla mnie i nie odczulam tego specjalnie bolesnie. Niestety Marta i Kuba odchorowali to dosyc powaznie. Ulokowalismy sie w hostal "San Juan Masias" prowadzony przez Madres Domincas ( Calle Ahuacpinta 600 - 20 sole/osobo noc). Bardzo czyste i przyjemne miejsce prowadzone przez przesympatyczne kobiety starajace sie pomoc wszystkim jak tylko potrafia- mila odmiana w postawie osob duchowych. Krotkie rozpakowywanie sie i po lekkich dyskusjach udalo sie nam ostatecznie wybrac na obchod Cosco. Sliczne klimetyczne miasteczko o waziutkich uliczkach na rogach ktorych siedza przycupniete sprzedawczynie wlasnych produktow : chleba, owocow.. Z racji, ze jest sobota szybjko okazalo sie, ze kupienie biletow na kolejny dzien graniczy z cudem. Bilety na kolejny dzien mozna kupic jedynie dnia poprzedniego a w soboty kasa jest otwarta tylko do 12:00. Chodzimy po okolicy wsrod ludzi w ich typowych strojach. Dochodze do wniosku, ze kapelusz to stroj narodowy Peruwianczykow - jego domian i typow ciezko zliczyc. Ostatecznie postanawiamy jechac na Raffting. Padamy na twarz o 17 i przesypiamy do kolejnego ranka