Rano sniadanie o 8:00 w slonym zamku a potem dalej w strone slonca :).
Caly dzien byl magiczny , przejezdzalismy przez pustkowia otoczone skalami. Pierwszy przystanek w COpacabanie - jak juz ustalilismy COpacaban jest cala masa .. Mala, cicha wioska na zakrecie do nikad o dziwo posiadajaca dwa wylane boiska do kosza. Potem serpentyna drog, skal i gor. MInelismy w oddali dymiacy aktywny wulkan az w koncau dojechalismy do pierwszej Laguny Hedionada- w tluaczeniu wolnym Smierdziuszka- ciakawa jestem skad to ? :). Pierwszy raz zobaczylam setki flamingow brodzacych w poszukiwaniu pozywienia. Dowiedzielismy sie od Emilia, ze istnieja 3 rodzaje flamingow- Anadowy czerwony i rozowy. W rzeczywistosci jest ich troche wiecej. ( http://pl.wikipedia.org/wiki/Flamingi) Tak czy siak ptaki sa sliczne i robia niesamowite wrazenie na tle blekitnej wody. Zdjedlismy pyszny lunch przy akompaniamencie rozkrzyczanych mew. POtem krotka jazda i kolejna laguna - Onda - niska. Po paru godzinach jazdy dojezdzay do grupy skal genialnie uksztaltowanw przez pustynne wiatry. W dalszej drodze nieprzewidziana przerwa - zabraklo nam benzyny na srodku cholernej pustyni.. wybitne poczucie humoru. Naszczescie skonczylo sie na pozyczeniu gumowego przewodu od innej ekipy. Emilio sprawnymi ruchami sciagnal benzyne z dachu jeepa i ruszylismy dalej. KOlo 17 dojechalismy do Reserva Nacional de Fauna Andina Eduardo Avaroa- jak dla mnie to miejsce powinno trafic na list cudow swiata. Tu bedziemy spac. Szybkie rozpakowanie i traumatyczna wizyta w toalecie - na samym srodku widoczny klasyczny przyklad dobrze ale obok -coz zemsta montezumy jest wsrod nas- przykrosc..
Potem przeszlismy sie do laguny Colorado - przepiekny zapierajacy dech w piersiach widok. Mieszanka flamingowego rozu z czerwienia ziemi ( z powodu dodadku zelaza Fe V), blekitem nieba i wody przecinana fioletowymi plamami innych mineralow- wow.
Calemu spacerowi towarzyszyl wiatr, przy ktorym ciezko bylo ustac w miejscu. Bylam dumna z siebie za przezornosc i za to , ze ubralam sie na kosmite (mulitilayer :) ) i ze nie wygladalam po powrocie jak nasza Austriacko Boliwijska para. Po powrocie cala grupa rozgrzewalismy sie herbata ze spory dodatkie zolatkowej gorzkiej, ktora jakims cudem w dalszym ciagu byla w moim plecaku. Wieczorem partia kosci z Kuba i Boliwijczykiem- o dziwo przerznelam sromotnie :(. A co z zasada, ze kto nie ma szczescia w kartach ten ma w milosci ? Nikt nie wspominal o zasadzie "ani tu ani tu" coz c'est la vie.. POlozylismy sie spac z wizja pobudki o 3.30 aaaaaa barbazynska pora- ale czegoz sie nie robi w podrozy :).