Wtalam rano po 12 h snu (jak bosko) i podreptalam do knajpki lokalsow na sniadanie.
Wg zasady czlowiek uczy sie cale zycie przyswoilam nowe znaczelnie slow "Cafe con leche"· ( kawa z mlekiem) usmiechniety pan podal mi kubek goracego mleka i kawe rozpuszczalna zebym sobie dosypala :). Hym to chyba raczej Leche con caffe pomyslalam ale na szczescie pan widzac moja mocno zdziwiona mine powiedzial, ze zrobi mi espresso z mlekiem czym absolutnie mnie uszczesliwil - jak niewiele trzeba czlowiekowi do szczescia :)). Pana do kuchni odprowadzil smiech wyraznie ubawionych 5 Pan w wieku kolo 50-60 lat, ktore w piatkowy ranek umowily sie na kawe na pogadychy - uwielbiam latynoskie podejscie do zycia - zdecydowanie powinnismy czesc od nich przejac.
Po sniadaniu spakowalam bambetle i udalam sie w kierunku na lotnisko gdzie dziewczynu juz na mnie czekaly. Odnalazlysmy sie bez problemu. Potem szybki lot do Antafagasta i jedyne 5 godzin zeby dostac sie do San Pedro de Atacama - czytaj San Pedro in the middle od nowhere :). Na miejscu wyladowalysmy przed polnoca i z wielka ulga ulokowalysmy sie w pokoiku, ktory otrzymal zaszczytne miano Nory - ale ze wskleconej z drewna szopìe byla ciepla woda miny zdecydowanie sie nam poprawily. Za to cudo zaplacilysmy jedyne 8000Pesos (okolo 40PLn) co w porownaniu z Casa Roja z pelnym wypasem za 30 PLN wypadalo blado. NO coz o polnocy nie wybrzydza sie. Nastepnym razem bedzie lepiej.