ROwery rozpoczely sie od wspolnego sniadania z reszta ekipyczyli 2 Niemcow, 2 zakreconych Francuzow, dwoch Nowozelandczykow, Austriak i my- doborowa ekipa. PO 2 h jazdy zatrzymalismy sie rozdano nam zabawne wdzianka i kaski - 1 2 3 przeobrazenie. Zaczelisy od 5 min rozgrzewki na lekkim zjezdzie- bedzie dobrze :). Moj rower lekko drzy ale hamulce sa OK. POtem dluzszy zjazd i 7km podjazdu - powoli ale daje rade. W koncu zjazd droga szutrowa - droga smierci - bedzie fun. Srednia ilosc ludzi zabitych na tej trasie na rok = okolo 100 - nalezy miec nadzieje, ze wliczaja chociaz jeden autobus. Pierwszych pare odcinkow jade spokojnie bo nie czuje trasy ani rowera ale pozniej droga jest moja i jest bosko. Coprawda peknieta opona na koncu psuje to odrobine ale co ta. Goraco polecam. Po zjezdzie 64 km luksusowy obiad w hotelu z basenem i kolorowymi papugami w Coroico - poprostu kosmos. Wieczorem poszlismy do Wloskiej restauracji - ironia jest piekna czy poprostu jestem przewrazliwiona - eee na pewno nie :). Generalnie wieczor byl mily i ubawilam sie setnie i nie popsul tego nawet osobnik, dla ktorego szczytem wyrafinowanego humoru jest stwierdzenie " Let's kill a lama" powtorzone 600razy. Bylo dobrze :)