W Mendozie po ponad 14 h wytoczylysmy sie za autobusu, lekko kolowate na zalany sloncem dworzec autobusowy. Niemal natychmiast wylapal na Raul - wlasciciel hostleu Casa del Sol, ktory mial dlugie lekko przetluszczone wlosy brak gornej trojki i klate mocno wypchnieta do przodu zeby ukryc lekko zwisajacy brzuch- skojazenie z telenowela bylo automatyczne i silniejsze od nas :). Raul zaproponowal nam spanie w dwojce za 25A$ ze sniadaniem (w sensie kawa i platki z mlekiem ale zawsze :) ) co okazalo sie najtansza w calej Mendozie jak potem rozmawialysmy z innymi podrozujacymi. Generalnie miejsce warte polecenia. Nie grzeszy przesadna czystoscia ale ekipa jest mocno miedzynarodowa a wlasciciel zyczliwy.
Jedyne na co trzeba uwazac to na to zeby nie zostac orznietym przy kozystaniu z dodatkowych ofert Raula - ale zdrowy podejscie do tematu pomaga a o szczegolach pozniej. Maly komentarz odnosnie drogi do Mendozy. Probowalysmy kupic bilety on-line na autobus ale tak jak juz parokrotnie w Ameryce Poludniowej karty polskie sa odrzucane wiec chyba, ze robi sie to bezposrednio u przewodnika trzeba zapomniec o platnosciach on line. Natomiast jesli chodzi o wyplatry z bankomatow nie ma najmniejszych problemow a kurs wacha sie od 0.735 do 0.76 pln za 1A$. Jesli chodzi o ceny to np przejazd do Mendozy kosztowal nas 280A$ za semi came ( pol lozko). Kozystalysmy z Chevalier - tutaj dla zainteresowanych link do przydatnej stronki (http://www.omnilineas.com/). Chevalier jako linia cenowo jest dosc ok - ale daja niedobre jedzenie:). To jest jeden ze zwyczajow, ktory mi sie tu podoba, ze w autobusach dostaje sie kolacje i z regoly sniadanie na dlugich trasach.
Dobra wracam do naszego chwilowo opuszczonego Raula i Mendozy. Nasze orginalne plany zakladaly, ze w Mendozie bedziemy spaly jedna noc i dalej do Cordoby ale z racji, ze w soboty winiarnie zamykaja sie o 13 a w niedziele wogole nie dzialaja, zdecydowalysmy sie przeciagnac ten pobyt do poniedzialku.
Pierwszego wieczoru upichcilysmy paste z miesem, czosnkiem swiezymi pomidorami i winkiem (mniam mniam ) i tu pojkawiaja sie dwa watki a w zasadzie 3 ( ten 3 za darmo w ramach promocji).
Watek pierwszy - Paulina i yerba mate - Jak ogolnie wiadomo Argentynczycy sa uzaleznieni od yerba mate i biegaja wszedzie z naczyniami na yerba ( http://pl.wikipedia.org/wiki/Yerba_mate) wiecznie dolewajac do niej kolejne porcje cieplej ale nie wrzacej wody z termosika noszonego pod pacha - jedyne w swoim rodzaja. No ale wlasnie sie okazalo ze zdecydowane NIE Pauliny na picie zmienilo sie w ¨moze to jest calkiem niezle¨ po dodaniu lyzeczki cukru - bo przeciez mozna poslodzic - Magia bialego proszku ;).
Watek drugi - podroze przelamuja wszystkie granice :). W czasie naszego kolacjowania w patio ( uzycie slowa jest mocna przesada - mowimy o krzeslach za mieszkaniem obstawionych doniczkami - ale ogolnie fajnie brzmi :) ). dosiadaly sie do nas kolejne osoby i tak ostatecznie siedzielismy w 4 osob w nastepujacym skladzie: dwie wyzej wspomniane Polki, Niemiec przygotowujacy sie do samotnego 20dniowego treku, Zyd w sensie Izraelita ( ale ponoc czasami mozna uzywac zamiennie ;) ), ktorego ojca rodzina zginela w Holacauscie a Ojciez musial oposcic Polsce i przeniosl do Izraela. Jak dla mnie absolutnie niesamowite.
Pare slow o koledze z Izraela. Do tej pory w czasie kazdej mojej podrozy spotykalam wielu Izraleczykow podrozujacych w grupach bezposrednio po zakonczeniu sluzby wojskowej. Ogolnie kontaktowanie sie z nimi bylo troche jak calowanie lwa - przyjemnosc zadna a niebezpieczenstwo spore, bo byli dosc agresywni. Ron - jest pierwsza osoba z tamtych okolic,z ktora po pierwszej prezentacji sily, mozna bylo rozmawiac na kazdy temat i zadawac kazde mozliwe pytania- Mega pozytywna osoba, lamiaca stereotypy . Precz ze Stereotypami!! Watek 3 Paulina i wino wytrawne nastapi ;).
Kolejny dzien spedzilismy w trojkacie polsko izraleskim na rowerach objezdzajac Mendoze i przygotowujac wieczorne BQQ do ktorego przylaczyl sie jeszcze Francuz mowiacy w 2 obcych jezykach ( dosc niecodzienne jak na FR) wlasciciel, jego synowie i jeszcze jeden Izraelczyk. Ogolnie towarzystwo zroznicowane i mocno ciekawe. Po zjedzeniu 5h miesa i wypiciu 4 butelek mendozkiego wina wszelkie roznice jezeli jakiekolwiek istanialy zostaly zazegnane :).
Ten wieczor jednak dopieo sie rozpoczynal, bo pomimo duzego poziomu zwatpienia zebralysmy sie jednak z Paulina i w towazystwie syna Raula pomaszerowalysmy na pierwsza nasza w Argentynie milonge.
Okreslenie ¨z pewna doza niesmialosci¨idealnie pasowalo do nas a juz napewno do mnie. Po watpliwych doswiadczeniach z Rumunii wizualizowalam juz siedzenie w kacie przec caly wieczor. Okazalo sie calkiem pozytywnie. Po pierwszej niecalej pol godzinie i przyswojeniu faktu, ze cabaceo dziala tutaj w calej rozciaglosci tanczylysmy wieksza czesc wieczoru i skonczylysmy przed 3. Mila odmiana i przyjemna niespodzianka tym bardziej, ze panowie prowadzili miekko prosto i bez jakiegokolwiek szarpania. Humorystycznym elementem byl pan, ktory co jakas chwile mowil ¨gancho¨ i wtedy nalezalo grzecznie machnac nozka bedac prowadzona sila umyslu. Ogolnie bardzo mi sie podobalo i zdaje sie ze Paulinie tez.
Ostatni dzien w Mendozie to objazd winiarni lekko popsuty przez niedogadanie z Raulem i rozwalajace sie rowery ale degustacja past z oliwek, czekolady i roznego rodzaju likierow poprawil humor wszystkim.
I w zasadzie bylysmy gotowe udac sie w dalsza droge do Cordoby - cdn :)