W Palomia zjadlysmy chyba jak dotad najlepsze sniadanko - melony z yerba mate ( naszymi wlasnymi !! ), swierze bagietki z dulce de leche i na deser murzynek - no dobra niskokaloryczne to nie bylo ale przeciez nikt nie powiedzial, ze bedzie lekko :)).
PO ponad poltora tygodni przemieszczania sie z miejsca na miejsce i spedzania co drugiej nocy niemalze w autobusie dzisiejszy dzien spedzilysmy jak w Ciechocinku. Sliczna pusta plaza, szum fal, slonce ( ktore w koncu zdecydowalo sie wyjzec czego efekty wlasnie w tej chwili czuje na twarzy .. ). Jedynym elementem, ktory zaburzyl ta idylle byl fakt, ze w calej wiosce nie bylo ani pol bankomatu, ktory by dzialal ani tez miejsca w ktym moglybysmy zrobci uzytek z naszych kart. Dlatego tez jesli ktos sie tu wybiera to polecam zabranie zapasu gotowki.., bo innaczej czekaja Was kombinacej z wymianami roznych walut na Urugwajskie po bardzo niekozystnym przeliczniku. Ostatecznie zjadlysmy paelle con mariscos- ( paella- jak wszystkim wiadomo typowo urugwajska potrawa jest! ).
Wieczorem jeszcze udalo nam sie zaczepic napokaz capoeiry prowadzony przez kolesia zdaje sie z Brazyli ( jak na capo przystalo ) - calosc fajna bo z duzym udzialem dzieci - postaram sie dolaczyc zdjecia.