Z lotniska Punta Arenas udalo nam sie zalapac jakiegos stopa i z para niemiecko-polska dotarlismy do centrum. Tam uczynny Czylijczyk (to chyba ich cecha narodowa) powiedzial po krotce gdzie trzeba a gdzie nie nalezy. Dotarlismy do hostelu Estancia prowadzonego przez klimatyczne malzenstwo ( polecam!!). Za dormitorium - 4 lozka zaplacilusmy 10000 pesos czytli kolo 50 pln ze sniadaniem, ktore okazalo sie najlepszym jakie do tej pory jadlysmy w CHile. Po zakwaterowaniu poszlysmy poszlajac sie po okolicy no i oczywiscie wyladowalysmy nad brzegiem oceanu :).Hymm - przyjemna sprawa jak czlowiek laduje w miejscach, o kotrych tylko i wylacznie czytal. Ciesnina Magellana niby nic ale samo zanurzenie w niej palca poprawia humor ;). Wieczorem wypasna kolacja w barze Luna ( palce lizac + niesamowity klimat) po kolejnej partii Pisco Sour i przepusznym wegorzu (przysmak regionalny) radosnym krokiem pomaszerowalysmy do hostelu. W pokoju panowala temperatura bliska zeru ale lekko znieczulone przezylysmy to bez bolu. Na drugi dzien -zwiedzanie miasteczka. cmetarza i w droge do Puerta Natales w oczekiwaniu treku w Torres del Paine. Maly komentarz odnosnie samego miasteczka- na poczatku 19w pojawila sie informacja o ponoc odkrytym zlocie stad i pojawily sie pielgrzymki z calego swiata z marzeniem szybkiego wzbogacenia sie. Stad spacer po cmentarzu jest niezla lekcja geografii - cale masy Chorwatow ( skad oni sie wogole tutaj wzieli??!!) Wlochow, Anglikow. Ostatecznie okazalo sie ze zlota nie ma ale z sasiadujacej wyspy sprowadzono pierwszy transport owiec co ostatecznie stalo sie duzo bardziej intratnym biznesem niz poszukiwanie zlota - i tak okolice Punta Arenas zwane jest przez niektorych owczym rajem.